Stylowa Nowa Huta: Kajtostany to ....
Tata Zbych: Geograf, z czego bardzo się cieszy. Lubi mapy i Ziemię. Kiedyś myślał, że fajnie jest podróżować, teraz wie, że lepiej turlać się niespiesznie.
Mama Ola „Fasola”: Geografka. Wsiąknięta w literaturę. Cieszy się, bo cieszyć się lubi. Woli przestrzeń niż ludzi, dlatego bliżej jej do Azji Centralnej niż Azji Pd-Wsch.
Kajtek: Wypadkowa dwóch powyżej. Inaczej zwany Cieszyryjem.
Ruta: Nie wiemy jeszcze co z niej za ziółko. Cieszyryjka.
Razem: Kajtostany. Rodzinnie turlamy się to tu, to tam, dla samego faktu turlania się razem.
K: Pomysł zrodził się wraz z pojawieniem się dwóch kresek na teście ciążowym :) Uświadomiliśmy sobie wtedy, że to będzie najlepszy czas na taką podróż. Rok wolnego, z comiesięcznym przypływem jakiejś gotówki, Kajtek jeszcze nie jest w obowiązku szkolnym, a Zbych mógł zawiesić swoją działalność gospodarczą. Oczywiście warunek był jeden, że maluch urodzi się zdrowy. Tak się stało, więc gdy majowa Rutka nieco podrosła spakowaliśmy się i polecieliśmy z całym sprzętem do hiszpańskiej Malagi, by dalej ruszyć już na rowerach. A planowanie... słabi jesteśmy w te klocki i tak naprawdę przez ostatnie dwa miesiące w Polsce toczyliśmy wyścig z czasem, bo nie chodziło tylko o spakowanie się, ale też wyprowadzkę z nowohuckiego mieszkanka.
StNH: Planowanie trasy, pakowanie bagażu, serwisowanie roweru? Z czym musi się zmierzyć podróżnik, który wybiera się w kilkumiesięczną podróż rowerem?
K: U nas wygląda to tak, że ja jestem od pakowania (i to chyba nie dobrze, bo zawsze wezmę za dużo), a Zbychu jest od trasy i rowerów. Pakowanie to zawsze spore wyzwanie, bo oprócz swoich rzeczy trzeba przewidzieć też co przyda się dzieciakom. A z dzieciakami to nigdy nie wiadomo, szczególnie przez tak długi czas, pół roku dla takiego malucha jak Ruta to pół życia. Więc ciuchy trochę na wyrost, kilka zabawek (jak zwykle za dużo), bo to wszystko trzeba było spakować w sakwy i nie powinno ważyć zbyt wiele. Niestety z super lekkim pakowaniem nigdy nam nie wychodzi, ale to nie tylko kwestia ilości rzeczy, co ich wagi. Gdybyśmy zainwestowali w śpiwory puchowe, które są dużo lżejsze od syntetycznych, pewnie zeszlibyśmy trochę z wagi, ale woleliśmy te pieniądze przeznaczyć już na sam wyjazd, a nie na sprzęt. Jedyne w co zainwestowaliśmy to nowe gumy w rowerach (pożyczone od Stowarzyszenia Afryka Nowaka), namiot – nasz dom przez ponad 7 miesięcy i przyczepka rowerowa (z pomocą przyszła firma Bikeovo). A z czym się mierzyliśmy? Chyba najbardziej z podjazdami:) Na początku było naprawdę ciężko, ale po jakimś czasie, gdy np. przeprawialiśmy się przez Pireneje, te podjazdy jakoś szły naturalnie, bez umierania i łapania stopa po drodze. Planując trasę, tam gdzie była alternatywa omijaliśmy największe przewyższenia, żeby jednak mieć przede wszystkim radość z jazdy, a nie tylko jakąś drogę przez mękę i to Zbychowi udało się fantastycznie, co nie znaczy, że nie pokonaliśmy dobrych kilku tysięcy kilometrów w górę;) Rower to podstawa na takim wyjeździe, więc obowiązkowo trzeba mieć kilka narzędzi, którymi Zbychu potrafi zdziałać cuda. Choć muszę przyznać, że Brennabory, które były specjalnie przygotowane na Sztafetę śladami Kazimierza Nowaka przez Afrykę, znów spisały się doskonale. Oprócz kilku flaków - przez 7 tys. km zaledwie 7 na 8 gum – to nic poważnego się działo. Z czym się jeszcze mierzyliśmy? Ze zmęczeniem. Uczyliśmy się też dodatkowej cierpliwości, bo spędziliśmy 7 miesięcy absolutnie razem, można mieć siebie czasem dosyć. Pogoda, która lubi płatać figle, nas oszczędziła i naprawdę deszczowych dni mieliśmy niewiele. No i droga, bo droga na takim wyjeździe jest najważniejsza. Droga byłą długa i dobra, bardzo dobra, ludzie spotkani po drodze, krajobrazy, doświadczenia, no jest co wspominać :)
StNH: A jak wygląda podróżowanie z dwójką maluchów?
K: Różnie :) Nie ukrywam, że podróżowanie z dziećmi jest zdecydowanie trudniejsze, ale nie niemożliwe i przede wszystkim jednak dające więcej frajdy niż utrapienia. Chyba dlatego wciąż chcemy więcej, choć może już nie tak długo. Ale, ale... podróż z dziećmi to inne spojrzenie na świat, to inne dla nich doświadczenie, to otwieranie dzięki nim wielu drzwi i serc, to zabawa, to obowiązki, to zmęczenie. Wydaje mi się jednak, że dokładnie tak samo jak w życiu. Po prostu zamiast mieszkania był namiot, zamiast spacerów była przejażdżka rowerowa (na rowerze spędzaliśmy dziennie maksymalnie 3-4 godziny), zamiast książeczek, książeczki elektroniczne, zamiast tony plastikowych zabawek, piasek, liście, muszelki i patyczki. Dla mnie w drodze jest o tyle łatwiej, że dużo więcej się dzieje, dużo więcej jest bodźców, na które maluchy reagują, którymi można je zainteresować. A to czy przebieram pieluchę Rucie na przewijaku w domu czy na polanie nie ma większego znaczenia. Najważniejsze, że przez cały ten okres mieliśmy jedną chorobę, odkąd wróciliśmy do Krakowa już trzy... więc chyba będziemy starali się unikać zimy w smogu.
StNH: A oczami Waszych dzieci?
Kajtek: „Nie wiem. Fajnie. Najbardziej podobały mi się zwierzęta. Wielbłądy i osiołki. I nasz żółw w Portugalii, którego uratowaliśmy przed TIR-em, ten z jedną łapką uszkodzoną.”
K: W zasadzie z każdym miejsce wiążą się jakieś wspomnienia, silniejsze bądź słabsze, bardziej pozytywne lub mniej. Łapię się na tym, że pamiętamy każdy fragment drogi, każde spotkanie, każdy zapach, każdy nocleg. Nie wiem na jak długo nam to zostanie, ale póki co cieszymy się tym ogromnie. No i to jak Kajtek wiele pamięta – niesamowite! Z konkretnych miejsc... pustynia w Maroku. Ja wolę przestrzeń niż ludzi, więc tam czułam się najlepiej. Pustynia jest niesamowicie żywa, wciąż się zmieniająca, kwitnąca o tej porze roku, nieziemska wręcz. W Maroku podobało nam się jeszcze w Górach Rif na północy kraju oraz w Antyatlasie.
W Europie najbardziej urzekła nas Portugalia, może dlatego że nigdy tam wcześniej nie byliśmy? Może dlatego, że niczego się po niej nie spodziewaliśmy i dzięki temu bardzo pozytywnie nas zaskoczyła. A dla nas miejsca, to bardziej jakieś fragmenty drogi, które nas powaliły albo widokami albo jakimś swoim klimatem. Miejsca do których chcielibyśmy wrócić - wschód Maroka, Portugalia i nasi zachodni sąsiedzi, bo jeśli chodzi o trasy rowerowe to wymiatają absolutnie. Przypuszczam, że reszta rodziny dodała by jeszcze coś innego, coś od siebie, bo każdy przeżywa taki wyjazd na swój sposób i zupełnie co innego zostaje mu w głowie.
StNH: Co Wam daje bycie w drodze?
K: Ciężkie pytanie... oprócz takich wymiernych korzyści jak np. poznawanie świata, poznawanie ludzi, ćwiczenie języka obcego to po prostu stan, w którym lubimy być, w którym nam dobrze. Nie dorabiałabym do tego jakiejś filozofii, po prostu daje nam to poczucie zadowolenia i uśmiech na twarzy. Ten sam, który pojawia się kiedy wsiadamy na rowery w Nowej Hucie:)
StNH: A powroty z wypraw są trudne?
K: Trudne. Najtrudniejsze. Teoretycznie wróciliśmy do Krakowa w połowie czerwca wraz z tysiącem rowerzystów w Wielkim Przejeździe Rowerowym w ramach Święta Cyklicznego 2015. Teoretycznie, bo tak naprawdę dopiero teraz (listopad) czuję, że powoli się już ogarnęliśmy, że znów zaczynam się czuć u siebie. Bycie w drodze, wbrew pozorom, jest dość proste. Kiedy wpadnie się w ten rytm, jest wręcz banalne. Nie ma się codziennych obowiązków, nie trzeba pamiętać o rachunkach, nie trzeba sprzątać domu, nie trzeba w zasadzie nikogo słuchać, jest się samym dla siebie (w naszym przypadku myślę o całej rodzinie). Wracasz i bach, masz inne głosy – rodzina, przyjaciele, znajomi, masz sprzątanie, gotowanie, rachunki, obowiązki i bywa to naprawdę przytłaczające. Po powrocie uczyliśmy się na nowo jeść przy stole, spać na łóżkach (Rutka po powrocie notorycznie spełzywała nawet z materaca i zasypiała na dywanie;)), prowadzić osiadły tryb życia. Tak, powrót był zdecydowanie najtrudniejszą częścią wyjazdu, choć bardzo chcieliśmy już wracać. Brakowało nam już trochę domu, bliskich, a jednak po trzech dniach byliśmy gotowi by dalej ruszyć w drogę...
fot. Aleksander Hordziej
Kajtostany the best :) Bardzo podoba mi się ta wieczorna sesja zdjęciowa! :)
OdpowiedzUsuńKajtek, ale masz spoko oponę!
OdpowiedzUsuń