poniedziałek, 13 stycznia 2014

MIŁOSZ cz. 2

Stylowa Nowa Huta: Film, książki, muzyka. Czy stawiasz którąś z tych dziedzin na pierwszym miejscu? Czy wszystko traktujesz równo?

Miłosz: Tak naprawdę wszystko zależy od tego, na co akurat jest zapotrzebowanie. Są okresy, w których montuję naprawdę mało filmów. Bo komputer się zepsuł, bo nie mam fajnego pomysłu, albo jestem zaangażowany akurat w coś innego. A są takie, kiedy w ciągu 24 godzin jestem w stanie nagrać, zmontować i przesłać na YouTube po pięć, sześć filmów!

Jeżeli chodzi o muzykę – w moim życiu jest obecna cały czas - w postaci słuchania radia, mp3, czy śpiewania w chórze, albo grania w różnych miejscach. Zaś tworzenie zależy od tego, czy jest taka potrzeba – czy akurat przygotowuję jakiś projekt, i muszę coś zaaranżować, albo potrzebuję nagrać muzykę do odcinku Z kamerą wśród Książek – bo to też się często zdarza. Teraz akurat jestem na etapie, że chce się nieco bardziej skupić na muzyce – pomóc mi ma w tym niedawno zmontowane bardzo amatorskie domowe studio nagrań.


M: Jedyne, co towarzyszy mi w życiu przez cały czas to książki. Są moją wielka pasja, tudzież... uzależnieniem. Czytam szybko, czytam dużo. Nie ma dnia, w którym bym nie przeczytał choćby rozdziału. Albo dwóch. Ewentualnie całej książki. Czytam wszędzie – w domu, przy obiedzie, w tramwaju, na studiach.

Kiedyś chciałbym znaleźć jakiś złoty środek – pogodzenie każdej z tych rzeczy w równych proporcjach. Ale... czy to nie byłoby nudne? A tak, to jeżeli zmęczę się filmami, zawsze mogę skupić się bardziej na muzyce – i na odwrót.





StNH:
Talent, praca, pomysł. Czy coś jeszcze?

M: Osobowość. Jestem bardzo... otwartym typem człowieka. Lubię występować, nie boję się reakcji odbiorców. Na scenie czuję się swobodnie – a występ w filmie, to przecież prawie jak na scenie. Prawie? Może nawet bardziej – widzowie mogą pauzować, przewijać. Żaden błąd nie umknie. Jestem typem showmana – mam potrzebę tworzenia, występowania – czy to na żywo, czy za pomocą mediów. Bez tego, nawet gdybym chciał coś stworzyć, nie byłbym w tym prawdziwy.


StNH: Skąd w Tobie tyle pasji?

M: Pasja. To ona pozwala przetrwać ciężkie chwile. Wiele było takich momentów, w których moje recenzje były oglądane przez tak mało ludzi, że myślałem nad rzuceniem tego. Nadal nie są to jakieś relatywnie wysokie liczby – ale to co robię, to moja pasja. Nie wyobrażam sobie przeczytać książki i nie móc jej polecić moim widzom. Poza tym jest to ta potrzeba tworzenia. Jeżeli nie Z kamerą wśród Książek – zająłbym się czymś innym. Już teraz w głowie mam kilka pomysłów na nowe kanały, programy. A skąd biorę tą pasję? Chyba po prostu jestem takim typem człowieka.



StNH: Czy masz plan na to, jak to wszystko się rozwinie?

M: Można mieć marzenia, ale nigdy się nie przewidzi, nie zaplanuje tego, jak się coś w naszym życiu rozwinie. Jeszcze rok temu myślałem, że pójdę zdecydowanie w kierunku muzyki. Widziałem siebie jako kompozytora muzyki filmowej, albo rozrywanego aranżera popularnej teraz w Polsce serii koncertów „........... symfonicznie”. Potem zaczęło się Z kamerą wśród Książek, zacząłem nagrywać i montować średnio dwa filmy tygodniowo... Nie wiem, czy ten mój kanał ma szansę jakiegoś spektakularnego rozwoju. Rozsądek mi mówi, że skoro tak mało osób czyta książki, to jeszcze mniej wpadnie na to, że można szukać o nich opinii na YouTube. Mam teraz około 700 widzów. Na realia YouTube to mało. Fajnie by było, gdyby ten kanał mógł zdobyć popularność, byś rozpoznawalnym kanałem... nie tylko o książkach, po prostu kulturalnym – ale rozrywkowym. Myślę o zaczęciu czegoś nowego – niekoniecznie vloga, może własnego programu? Mam też pomysł na serial internetowy... Gdybym tylko miał więcej czasu...

A tak idąc totalnie w świat fantazji: własny kanał telewizyjny, gdzie sam ustalam ramówkę, reżyseruję programy, nagrywam raz jakiś serial, raz talk show, raz relację, a raz film. Ah, marzenia... :)





StNH:
Odkryłeś już swoją Nową Hutę?

M: Tak. O tym między innymi opowiadał mój pierwszy film nagrany z Grupą Filmową RaFiKo czyli „The Barshch. Historia pewnego człowieka”. Ja w Nowej Hucie mieszkam od urodzenia. I to w tej starej części. Od zawsze czułem się mocno związany z tym miejscem. Od dziecka lubiłem ten jego specyficzny klimat. I właśnie ten klimat staraliśmy się uchwycić w naszym filmie. Nie jest to film o Nowej Hucie. Jest on swoistą mieszanką „Dnia Świra”, Davida Lyncha, „Seksmisji” oraz „Momo”. Mroczna, szara rzeczywistość obcego, nielogicznego świata przeplata się tu z absurdem i groteską. Do tych założeń idealnie pasowała nam sceneria Nowej Huty – a szczególnie miejsc nie znanych większości: opuszczonych bloków, ruin, piwnic, dachów. Każda scena filmu powstała w Nowej Hucie – i chyba nikt nie jest w stanie odgadnąć wszystkich lokalizacji. Część z tych lokalizacji znałem z własnych wycieczek po Nowej Hucie, część „odkryliśmy” specjalnie na potrzeby tego filmu. Sam film jest może specyficzny – ale bardzo klimatyczny – a to właśnie dzięki Nowej Hucie. Można go oglądnąć tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=rMHnWFa6Dss




Generalnie, mam bardzo rozwinięty tzw. lokalny patriotyzm. Lubię mówić, że jestem z Nowej Huty, przynależę do tego miejsca. Już od najmłodszych lat przejmowałem się i angażowałem w problemy dzielnicy. Pamiętam, jak będąc brzdącem, bodajże w 4 klasie podstawówki udzielałem wywiad radiu, w którym wyrażałem swój przeciw wobec zmiany nazwy Plac Centralny na Plac im. R. Reagana.

Teraz Nową Hutę promuję w swoich filmach, jak i – już wkrótce? - przez wspólne działania z ARTzoną! :)


fot. Aleksander Hordziej

poniedziałek, 6 stycznia 2014

MIŁOSZ cz.1

Hmmm... Książki


Stylowa Nowa Huta: Zaczynałeś działać już chyba w kołysce, dziecięciem będąc? Tyle inicjatyw na Twoim koncie. Komponujesz, działałeś w grupie filmowej RaFiKo, produkujesz „Z kamerą wśród książek?” Kiedy to wszystko się zaczęło?

Miłosz: No jak to kiedy? W kołysce właśnie! A tak serio... Od najmłodszych lat otoczony byłem muzyką i to w tym kierunku konsekwentnie zmierzałem. Od przedszkola muzycznego, przez 12 lat spędzonych Szkole Muzycznej, aż do teraz – czyli studiów na Akademii Muzycznej.


Pierwsze 5 lat w szkole spędziłem grając na skrzypcach, potem 7 na klarnecie. Lata liceum bardziej skupiłem się na kompozycji, aranżacji. Prowadziłem własny zespół, Avocado, złożony z ludzi z mojej klasy. Działałem też w samorządzie szkolnym - 2 lata byłem przewodniczącym – organizując różne wydarzenia kulturalne i samemu biorąc udział oraz bawiąc się konferansjerką. Generalnie, tyle jeżeli chodzi o moją drogę muzyczną. Z powodu, że jestem bardzo aktywnym człowiekiem, nie lubiącym bezczynności, uwielbiającym angażować się w różne projekty, gdzieś po drodze pojawiła się pasja filmowa. A było to tak...



StNH: No właśnie, jak to się stało, że zacząłeś kręcić?
M: Ponieważ lubię działać, a w klasie miałem szczęście natrafiać na ludzi otwartych na różne pomysły, w 3 klasie gimnazjum, z okazji dnia kobiet, męska część naszej klasy nagrała piosenkę dla dziewczyn. Do popularnej melodii dopisałem tekst, wymyśliłem aranżację, potem nadzorowałem nagrania. Jednak, kiedy piosenka była już nagrana, stwierdziliśmy, że przydałoby się jeszcze dorobić teledysk. Zadeklarowałem się, że się tego podejmę, mimo że nie miałem żadnego doświadczenia z montażem. Do teledysku użyliśmy filmów z sesji nagraniowych. Montowanie okazało się wcale nie takie trudne. Więcej – okazało się świetną zabawą! Chyba nie muszę dodawać, że piosenka w szkole zrobiła furorę, i do dziś jest wspominana. Zresztą, co będę mówił – posłuchajcie sami: youtu.be/enKAy61JxA4




To było moje pierwsze zetknięcie z montażem filmów. Potem, naturalne się stało, że na każdą wycieczkę klasową brałem kamerę i montowałem z niej jakiś film. Kiedy więc nieuchronnie zbliżał się kolejny Dzień Kobiet, razem z moimi kolegami, Olkiem i Maćkiem zaczęliśmy myśleć, co można zrobić, aby przebić sukces ubiegłorocznej piosenki. Padło na film. I tak, mówiąc w skrócie, powstała Grupa Filmowa RaFiKo. Prace nad filmem miały nam zająć tydzień, ale tak nam się to spodobało, a projekt się rozwinął, że przedłużyły się do roku. Tak więc na wyjątkowy prezent dziewczyny musiały tym razem czekać 2 lata. Działanie w RaFiKo dało mi duże doświadczenie – z racji, że było nas trzech, każdy musiał umieć robić wszystko: napisać scenariusz, znaleźć miejscówkę do nagrań, a w końcu stanąć przed kamerą jako aktor, albo za, jako operator. Nie mówię oczywiście już o całej post produkcji – montażu, skomponowaniem muzyki do tego filmu, czy później jego promocją i dystrybucją.

Z RaFiKo działaliśmy przez kolejne dwa lata, chcą tworzyć tzw. ambitne kino (jak na przykład etiuda filmowa nawiązująca do filmów Chaplina – „Tańczący z Arbuzem”) jednak nasze filmy nie miały feedbacku. Mało kto je oglądał, a jeszcze mniej osób oglądało świadomie, zastanawiając się, co chcieliśmy przekazać danym filmem. I tak we mnie powoli budził się do tego sprzeciw. Chciałem tworzyć coś nie tylko dla samej potrzeby tworzenia, ale... dla ludu. Coś lżejszego, rozrywkowego, zabawnego. Myślałem tak: „Co poza muzyką i filmami zajmuje mi najwięcej czasu? Hmmm... Książki!”. I tak powstał internetowy program Z kamerą wśród Książek.






StNH: „Z kamerą wśród książek” to dosyć innowacyjny pomysł na recenzowanie literatury. Czy coś Cię zainspirowało do realizacji tego przedsięwzięcia?

M: W tym momencie byłem (i dalej jestem) bardzo aktywnym YouTuberem. Co to znaczy? Subskrybuję ponad 100 twórców. Komentuję, obserwuję ich postępy, doceniam ich pracę. Tak zapoznałem się z formą, jaką jest videoblog (w skrócie vlog) i zapragnąłem mieć własny. Wszyscy moi znajomi wiedzą, że jeżeli chcą coś przeczytać, pytają mnie o to, co polecam. I właśnie na tym chciałem oprzeć swój kanał. Na recenzjach literatury. Początkowo recenzje ukazywały się nieregularnie. Jeżeli skończyłem jakąś książkę, która mi się spodobała – nagrywałem o tym odcinek – recenzję, w której – tak jak moim znajomym – opowiadałem o czym jest książka, mówiłem o swoich wrażeniach. Od początku założeniami było to, żeby recenzje były ciekawe, zabawne i miłe do oglądania. Powoli rosła liczba odcinków – i liczba stałych widzów. Pierwszy przełom nastąpił, kiedy zacząłem współpracę recenzencką z portalem literackim upadli.pl, która notabene trwa do dziś. Otóż, okazało się, że nie ja jeden wpadłem pomysł recenzowania literatury. W polskim internecie jest bardzo rozbudowana blogosfera książkowa. Ludzie czytają książki, po czym piszą na swoich blogach ich recenzje. Współpraca recenzencka, to układ z portalem lub wydawnictwem, polegający na tym, że recenzent zamawia sobie interesującą książkę, którą otrzymuje bezpłatnie – w zamian za recenzję. Układ wręcz idealny! Ileż razy gryzłem się, że za dużo pieniędzy wydaję na książki! A teraz, nie dość, że dostaje je za darmo, to potem oni jeszcze pomagają mi wypromować mój odcinek! I tak właśnie było. Potem, poza portalem upadli.pl współpracowałem jeszcze z innymi portalami i wydawnictwami, jednak największy przełom i zdobycie największej liczby nowych widzów nastąpiło właśnie dzięki tej pierwszej współpracy. Pierwszej, chociaż nie najbardziej spektakularnej. Bowiem jakiś czas później rozpocząłem współpracę z... TVP! A wszystko przez Facebooka... Posłuchajcie...




M: Na facebooku prowadzę dość aktywnie fanpejdża swojego programu. Lajkuję różne strony związane z literaturą i czytelnictwem, komentuje. I właśnie jedną z takich stron, której życzyłem powodzenia w szybkim rozwoju był fanpejdż „Śląskie czyta” - nowo powstającego programu o literaturze w TVP Katowice. Ten jeden komentarz sprawił, że osoba moderująca stronę oglądnęła parę moich recenzji, po czym pokazała reżyserowi tego programu. Parę dni później dostałem telefon z TVP od reżysera, z pytaniem, czy nie chciałbym robić krótszych wersji recenzji dla TVP. Odpowiedź mogła być tylko jedna... :)

http://www.youtube.com/playlist?list=PLUmUQYQ5paGF-r3RT3NkE2UaApl8qorVq


Program dalej się rozwijał, a wraz z nim rozwijały się moje umiejętności montażowe, jak i zaplecze techniczne. W recenzjach zaczęły się pojawiać efekty specjalne. Zacząłem też nagrywać na green screenie, co pozwalało mi na umieszczenie się praktycznie... wszędzie! Coraz bardziej eksperymentowałem też z samą formą recenzji. Pojawiały się adaptacje scen z książki, klony, a raz recenzję wplotłem w parodię programu dywersyjno – zapobiegawczego!



Teraz Z kamerą wśród Książek stawia na różnorodność. Poza recenzjami książek pojawiły się też nowe serie: Z kamerą wśród Ludzi, gdzie rozmawiam z ciekawymi ludźmi, oraz Z kamerą wśród Wydarzeń – w ramach której przygotowałem wspólnie z ARTzoną relację z wydarzenia literackiego „Fredro na Centralnym” oraz recenzję koncertu Electric Light Orchestra.






fot.Aleksander Hordziej

cdn.