wtorek, 25 listopada 2014

ANIA

ANIA



Stylowa Nowa Huta: Jesteśmy w ARTzonie. My znamy Twoją traumatyczną historię sprzed lat związaną z tym miejscem. Opowiesz ją innym?

Ania: W drugiej połowie lat 60-tych chodziłam tu do szkółki baletowej, gdzie byłam najgorszą baletnicą. Pani Łucja – która nas uczyła – często wystawiała mnie na korytarz, gdzie przemyśliwałam swoje braki warsztatowe. O, tu właśnie gdzie stoję! Do tego bawełniane zwijające się w kostkach rajtki (albo elastyczne – gryzące). Ale może to jest zmyślona trauma? Bo pamiętam, że w końcu wystąpiłam jako jeden z 30 koników polnych w scenie zbiorowej na przedstawieniu w Hali Garaży (też ważne nowohuckie miejsce). Źle to wspominam, bo miałam za ciężkie czułki (druciki obszyte cekinami, na plastikowej opasce), które mi się zsuwały na twarz. To był chyba koniec mojej kariery baletowej.




StNH: Co od tej pory się zmieniło w tym miejscu, w Twoim życiu?

A: Gdy pierwszy raz weszłam do przecudnie odnowionego obiektu (czyli ARTzony właśnie) to mi to – zepchnięte w podświadomość – traumatyczne wspomnienie baletowe wróciło. To było oczyszczające, trzeba przerabiać swoje traumy! Zawsze, gdy wchodzę do ARTzony mam nerwową potrzebę wykonania jakiegoś pas. Ale mi szybko przechodzi, bo jest tu kojąca aura. Nie to, co w szkółce tej strasznej baletowej. A w moim życiu? Rajstopy są teraz o niebo lepsze!





StNH: Jak zmienia się rola animatora kultury w życiu społeczności lokalnej?

A: Z jednej strony sprofesjonalizowała się: to jest ktoś, kto służy ludziom konkretnymi umiejętnościami społecznymi. Z drugiej - animator to partner raczej niż nauczyciel. Pomaga, ale nie oświeca. Takim „oświecicielem” był animator w wersji XIX-wiecznej. Teraz ludzie potrzebują kompetentnego partnera do współpracy.




StNH: Inicjatywy społeczne - to działa?

A: No, to już w ARTzonie świetnie wiecie jak działa! Tak:

play


StNH: Byłaś moderatorką warsztatów KREATYWNA NOWA HUTA . Czy w Nowej Hucie trzeba "zmuszać" ludzi do działania?

A: Nigdzie nie trzeba zmuszać. Wymuszone działania są do kitu. W KREATYWNEJ byłam moderatorką spotkań z mieszkańcami, ale byłam też opiekunką tego projektu (Dom Kultury plus Inicjatywy Lokalne) w trzech domach i ośrodkach kultury: w Wolbromiu, Zawoi i Stalowej Woli. Tam wszędzie mieszkańcy chcieli się angażować. Zresztą, można zmusić do działania swoich podwładnych, ale mieszkańców? Niby jak?





StNH: Zatem z Twojej perspektywy - Nowa Huta jest KREATYWNA?

A: Zawsze była! Nawet podczas takich tragicznych i symbolicznych wydarzeń, jak walka o Krzyż Nowohucki. To też było kreatywne. A kreatywność dnia codziennego w socjalistycznej NH? A przyspawanie autobusu do bramy kombinatu podczas strajków (nie pamiętam czy 1981 czy 1988, chyba Maciek Miezian mi o tym mówił) - to dopiero było kreatywne!





StNH: Czy każdy może stać się liderem we własnym środowisku lokalnym?

A: Albo liderem, albo animatorem, albo organizatorem działań, albo konstruktywnym krytykiem… ważne, żeby się w swojej społeczności odnajdywać.


StNH: Jaka przyszłość czeka domy, ośrodki i centra kultury?

A: Taka, jaką sobie zgotują. To zależy od ich wizji samych siebie. Jeśli tej wizji, wykraczającej daleko poza powtarzalne od lat działania, nie mają – to znikną, bo będą niepotrzebne. Kulturą lokalną zajmują się też organizacje pozarządowe i grupy nieformalne, zdobywające finanse od samorządów i z innych źródeł. A kulturą tzw. wysoką - wyspecjalizowane instytucje kultury lub agencje eventowe.



StNH: Nowa Huta jest pozostawiona samej sobie, porzucona, zlekceważona? Jak widzisz to na tle innych miejsc w Polsce, po których podróżujesz jako animatorka i osoba inspirująca do wprowadzania zmiany?

A: Przez kogo pozostawiona i lekceważona? Przez Urząd Miasta - trochę tak. Przez trendy i modę na slow life – nie. Przez mieszkańców, zwłaszcza tych ze „starej” Nowej Huty – też nie. Wyniki badań są pod tym względem fascynujące, np. te z książki Jacka Gądeckiego „I love NH”. Mieszkańcy lubią swoje osiedla, nie lekceważą miłości do sklepiku, skweru, sąsiedzkich rozmów na klatkach schodowych. Poczucie porzucenia pojawia się w peryferyjnych dzielnicach dużych miast, w przysiółkach dużych wsi i wioskach daleko od gminy. Huta też leży „z kraja”. Poza tym takie piętno złej dzielnicy zostało jej z dawnych lat. To powoduje, że niektórzy czują się marginalizowani jako mieszkańcy. Mogę to zrozumieć, choć sama się tak nie czuję.

A przy okazji: wydana przez MIK „Księga uwolnionych tekstów” to jest też taka „Stylowa Nowa Huta” tylko 10 lat temu … Można poczytać: http://issuu.com/mik.krakow/docs/xiega




StNH: Zawsze podkreślasz, że jesteś częścią społeczności lokalnej NH. Dlaczego to dla Ciebie takie ważne?

A: Ważne bo moje: znane, przyjazne, bezpretensjonalne, zabawne często miejsce. Huta ma dystans do samej siebie (patrz: siusiający Lenin), ma też swój rytm niespieszny, ludzi co jadą stąd „do Krakowa”. I panów o poranku koło mojego bloku, którzy proszą o 50 groszy bo im brakuje do… porannego kefiru. Wiele mnie tu cieszy. Na przykład fakt, że już większość psiarzy na moim osiedlu zbiera kupy po swoich miśkach.




StNH: I co z tą BIBLIOTEKĄ?;)

A: Taką publiczną? Osiedlową? Nie uniwersytecką? O, biblioteka ma przyszłość! Tylko jaka biblioteka? Moja ulubiona biblioteka mieszka w mojej torebce, ma na imię Kindle. Tam już ponad 100 książek siedzi. Że drogi taki czytnik, nie dla każdego? Są tanie i droższe. Telefony komórkowe też podobno drogie, a większość ludzi je ma. A w bibliotece najbardziej chciałabym się uczyć tego, czego potrzebuję. Od innych ludzi, z mediów, z książek papierowych też oczywiście (jak nie ma w formacie mobi  ). Na przykład: języka obcego, obsługi tego i owego, gry w Go… Album jakiś przecudny przewertować, wystawę niezwykłą, pomysłowo zrobioną zobaczyć…Zdjęcia czyjeś z podróży do Włocławka obejrzeć … Herbatki się napić… No, co ja poradzę, że cyfrowo czytam książki i gazety więc nie poprawiam statystyk wypożyczeń? Ale też chcę być ważna dla biblioteki , nie pożyczając…




fot. Aleksander Hordziej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz